To podsumowanie miało wyglądać trochę inaczej, ale wczoraj wpadłam w niezły dołek. Coraz bardziej czuję, że w tym roku zatoczyłam wielkie koło, że wróciłam do miejsca, w którym stałam razem z łaciatym rok temu. A przecież zakładając tego bloga miałam na celu motywować was, pokazując, że się da… Na szczęście jakoś się z tego podniosłam, a poza tym – znalazłam pewien obrazek. I powoli dojrzewam, żeby serio w niego uwierzyć (niestety, złośliwość rzeczy martwych – teraz nie umiem go znaleźć, żeby go wam pokazać). Jakkolwiek nieobecny w tym tekście, dotyczył tego, że zawsze dążymy do celu, choć często nieco okrężną drogą. Wiem, że życiu zdarzają się wzloty i upadki. Wiem, wiem, wiem. Tylko, że w momentach upadków zazwyczaj o tych wszystkich wzlotach zapominam, a niepowodzenia wydają się sto razy gorsze, niż naprawdę są. Ten rok… wcale nie był zły! Ten rok był dobry. Były porażki – i było ich, nota bene, sporo – ale bez tych porażek nie byłoby tych wszystkich sukcesów. Wiem, że może to brzmi sztampowo, ale sama czasami nie umiem w to uwierzyć i chcę, żebyście wy uwierzyli. Ok – kończę motywacyjne słówka i zaczynam podsumowanie roku.
W styczniu zaczęłam prowadzić swój pierwszy dziennik treningowy (i pierwszy bullet journal!). W końcu zaczęłam patrzeć, co tak naprawdę robię z psem (a także, czego nie robię). To był wstęp do naszej prawdziwej, regularnej pracy. W lutym poszłam na zajęcia w Uniwersytecie Twojego Psa i było to jedno z lepszych doświadczeń w tym roku. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam, że Tobias może i potrafi zachować spokój przy psach, o ile dam mu szansę i możliwość. Zaczęłam zauważać jego granice i potrzeby. Kolejne miesiące przyniosły ciepło, długie spacery i coraz więcej sukcesów – w tym pierwsze owocne przywołanie poza domem. W maju zaczęłam pracować nad Smells like adventure. Przekładałam datę otwarcia z tygodnia na tydzień, dopracowywana szczegóły, robiłam zdjęcia, aż nadszedł czerwiec. Wtedy opublikowałam pierwszego posta i zaczęłam swoją blogową działalność od nowa.
Miesiące mijały, skończyły się wakacje pełne szukania keszy, nóg poparzonych od pokrzyw i wycieczek do różnych ciekawych miejsc w okolicy. Nadszedł wrzesień, pozbawiając mnie znacznej części czasu wolnego. Nasza praca zaczęła się sypać. Omińmy październik i listopad. Nie wiem, czy zdarzyło się coś ważnego, same skoki w górę i w dół. W grudniu minęło pół roku od założenia bloga. Zaczęłam kurs bujo, który skończył się dziś. A co stało się w międzyczasie? Napisałam 24 posty. A wy pod nimi 67 komentarzy (drugie tyle nabiłam ja, odpowiadając wam). Wow! Na instagramie jest ponad 600 osób, na fanpage – 43. Cyferki nie są ważne, ale przeglądam moich obserwujących i wiem, że za tymi cyferkami kryje się grono ludzi, których serio obchodzi to, co mam do powiedzenia, choć czasami niesamowicie mnie to dziwi. Dziękuję!
Poznałam masę niesamowitych osób – tak, właśnie was 😀 Z wieloma osobami poznałam się bliżej, pisaliśmy dużo. Cieszę się, że dzięki blogowi mogłam nawiązać kontakt z tyloma wspaniałymi ludźmi. Nie przesadzam, wiem co myślisz, ale naprawdę cieszą mnie te wszystkie znajomości! Ten rok był dziwny. Dał mi kopa w tyłek i trochę zepsuł nastrój, a z drugiej strony pokazał, że mogę… O ile mi się chce i mam na to siłę. Może to podsumowanie nie jest jakieś górnolotne, ale jest dla mnie ważne, bo ten rok przyniósł sporo zmian.
A jak wam upłynął ten rok? Macie jakieś przemyślenia, refleksje?
Ciekawa jestem strasznie, kiedy to czytacie. Jeszcze w Sylwestra, o północy, czy już w nowym roku?
Niezależnie od tego, szczęśliwego!
SMELLS LIKE ADVENTURE © 2018-2019 - Wykonanie Dzikość w Sercu