Powiem wam, że zawsze cieszy mnie nowy rok. Wiem, że zmiana cyfry w kalendarzu sama w sobie mało zmienia, ale świadomość zakończenia czegoś i nadejścia nowego początku jest… w pewien sposób satysfakcjonująca? Podobne momenty wyjątkowo motywują mnie do działania.
2020 to taka przyjazna wizualnie grupka cyfr. Dwa zero dwa zero. Dla mnie będzie to trzeci już rok korzystania z metody bullet journal, nazywanej w skrócie bujo. Ten temat zawsze spotyka się ze sporym zainteresowaniem, a i ja uwielbiam o nim pisać, więc dziś publikuję posta na temat mojego nowego bujo właśnie. Kto wie, może i was zainspiruję?
Jeśli jesteś w grupie czytelników, której idea bulletjournalingu wciąż nie jest znana, nie martw się! Postaram się streścić wszystko w kilku zdaniach, a jeśli to nie okaże się dla ciebie satysfakcjonujące, na końcu tego akapitu znajdziesz parę linków, które nieco bardziej wyczerpują temat. Gotowy?
Bullet journal to metoda planowania przyszłości stworzona przez Rydera Carrolla. Opiera się głównie na tym, że nie ma żadnych zasad ani wymogów. Zamiast korzystać z rozpisanego wcześniej kalendarza, bierzesz dowolny notes lub nawet stary zeszyt i rozpisujesz rok, miesiąc, tydzień, dzień… Ale to nie wszystko! W swoim bujo możesz też śledzić nawyki lub tworzyć kolekcje, czy inaczej listy rzeczy, takich jak książki do przeczytania, oglądane seriale, komendy, których chciałbyś nauczyć psa albo rzeczy sprawiające ci radość. Całkowita dowolność tych zapisków to właśnie cecha odróżniająca bujo od kalendarza lub planera. One są już w jakiś sposób rozplanowane, z mniejszą lub większą możliwością personalizacji. Bullet journal budujesz ty sam, całkowicie od podstaw, aby odpowiadał ci w stu procentach.
Oczywiście, żadna metoda nie jest metodą idealną. Jest spora szansa, że bujo ci najzwyczajniej w świecie nie podpasuje. Ale czy nie zaszkodzi spróbować? Jeśli to brzmi jak coś dla ciebie i chciałbyś zgłębić temat, zapraszam cię do przeczytania mojego dawnego posta dotyczącego właśnie podstaw bujo. Pisałam go ponad rok temu, więc pewnie zauważysz różnice w jakości moich zdjęć i stylu pisania, ale mimo wszystko znajdziesz tam garść wartościowych informacji.
Kolejnym przydatnym źródłem może okazać się strona samego twórcy metody. Zawiera sporo tekstów nie tylko dla początkujących, ale też poszukujących inspiracji.
Ostatnim linkiem, którym chcę się z tobą podzielić, jest post Kasi z Worqshop. To od niego zaczęła się moja przygoda z takim, a nie innym planowaniem i jestem jej bardzo wdzięczna za odkrycie przede mną tego świata.
Skoro już wszystko jasne (albo ominąłeś powyższy akapit, bo jesteś całkowicie zaznajomiony z bulletjournalingiem i chodzicie razem na kawę co piątek), zaczynamy!
Na sam początek, kilka słów o wszystkich moich przydasiach.
Na 2020 wybrałam notes niemieckiej firmy Nuuna. Zachwycił mnie swoją okładką, a przytrzymał kilkoma innymi cechami. Już po zakupie okazało się, że niestety życie nie może być usłane różami, ale o tym za chwilę. Zacznijmy od zalet. Przede wszystkim, jak już mówiłam, Nuuna ma piękne okładki. Nie trafią w estetykę każdego, ale są bardzo w moim stylu. Większość notesów do bujo ma jakieś kwieciste wzory, które w ogóle do mnie nie przemawiają. To znaczy, powiedzmy sobie szczerze, są piękne, ale tak samo piękne są dla mnie ubrania w podobne wzory, których jednak w życiu bym nie założyła.
Poza tym, kartki są białe. How cool is that? Wiem, że gusta są różne, dlatego jak wyżej, dla was to niekoniecznie musi być zaleta, ale ja uciekam od notesów o stronach w kolorze kości słoniowej.
Dodatkowo, notes rozkłada się na płasko. Tu moje serce topnieje, bo wiele firm obiecuje, jak to ich notatniki płasko leżą, a po zakupie… zonk, jednak nie. Dla mnie duży plus.
Ostatnia świetna cecha to kropki zamiast kratki. Są umieszczone w odstępach 0.35 cm, co odróżnia je od typowego 0.5 cm. Mi taka zmiana bardzo przypadła do gustu – na stronie mieści się więcej, a jednak nie sprawia ona wrażenia zapchanej treścią.
Świat nie jest jednak taki różowy. W Nuunie znalazłam jedną wadę, dla mnie zdecydowanie równoważącą tyle zalet. Otóż kartki prześwitują, przy ciemniejszych kolorach nawet przebijają. Nie jest to kwestia gramatury, która jest wysoka (więc na logikę przebicia występować nie powinny), a raczej składu papieru, który powoduje wsiąkanie tuszu z pisaków. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie z obserwacji, nie jestem pasjonatem porównywania składu chemicznego kartek.
Z momentem, gdy odkryłam, co się dzieje z moimi Tombowami na kartkach notesu, czuję się rozbita. Z jednej strony to jedyny notes, jaki znalazłam, spełniający wszystkie moje wymagania. Z drugiej, spełnia wszystkie poza jednym, na nieszczęście tym z ważniejszych.
W tym roku będę jednak korzystać z Nuuny, zobaczę jeszcze, jak będzie się z niej korzystało w praktyce – w końcu na razie mam dopiero narysowane rozkładówki, a planowanie przyjdzie dopiero w styczniu!
Nie jestem typem artysty, chociaż może ujmę to inaczej. Lubię rysować i tworzyć, jednak niezbyt mi to wychodzi. Dlatego głównym ozdobnikiem mojego bujo jest brushlettering. Dałam sobie spokój z małymi i większymi rysunkami, które nigdy nie wychodziły tak, jak powinny. Z tego powodu ilość przyborów, jakich używam, nie jest ogromna. Składają się na nią cienkopisy – czyli moje ukochane Sakura Pigma Micron (grubości 005, 04 i 08), które mogę polecić każdemu, chociaż nikt mi za to nie płaci; są wodoodporne, idealnie czarne i wygodne w użyciu – oraz brushpeny, czyli Tombowy ABT Dual Brush. Na początku mojej przygody z liternictwem i kaligrafią nie za bardzo się z nimi lubiłam, ale teraz jestem na etapie prawie bezgranicznej miłości. Mają milion (no dobrze, 108, ale to nadal wielka możliwość wyboru) kolorów w najróżniejszych odcieniach, dwie końcówki i przyjemny w użyciu pędzelek. Nie polecam ich jednak początkującym. Mogą się wydać zbyt śliskie i poważnie zniechęcić do dalszych ćwiczeń. Mi zdarza się trafić na gorsze i lepsze egzemplarze, chociaż sama nie wiem, od czego to zależy – na ten rok kupiłam cztery kolory (N75, 603, 055 I 535) i dwoma z nich pisze mi się nieco łatwiej i wygodniej. Różne partie? Bardziej udane wersje? Nie mam pojęcia, tak chyba po prostu bywa.
Co do innych ozdobników, nie używam naklejek ani szablonów. Jedyne, czym ozdabiam wzory, to szara, szeroka taśma washi w białą kratkę.
Coś, na co zapewne czekacie od początku wpisu – jak wygląda moje bujo? Zaczyna się, jak zwykle, od strony tytułowej, na której poza liczbą 2020 umieściłam swoje słowo roku (w internecie znane pod nazwą word of the year, albo też one little word – jeśli jesteście zainteresowani, po raz kolejny odsyłam do niezawodnej Worqshop), czyli spokój. Zapisałam je w różnych językach (klasa lingwistyczna zobowiązuje, hę? Tak serio to po prostu spodobał mi się pomysł, tłumaczcie to jak chcecie) i powiem wam, że moim zdaniem nie jest aż tak źle. Potem standardowo umieściłam indeks, a dalej jedziemy z kolekcjami. Nie będę pokazywać ani opisywać ich wszystkich, bo nie każdą chcę się dzielić, ale postaram się podać jak najwięcej przykładów.
Mam oczywiście future log, a raczej year-at-glance (czyli wszystkie miesiące wypisane na jednej stronie). U mnie nazywa się Rok w pigułce, bo lubię mieć polskie nazwy w swoim bujo.
Pojawiło się też coś nowego, czyli strona pod tytułem Wymiary. Mam na niej podział kartki. To zdecydowanie ułatwia pracę nad nowymi rozpiskami, bo nie muszę co chwilę liczyć krateczek jedna po drugiej.
Kolejne strony to plany i cele na nowy rok. Nie będę się w nie zbytnio zagłębiać, bo opowiem o nich szerzej w kolejnym poście.
Następne rozkładówki są ratunkiem na moje wieczne zapominanie – mam spis okazji, czyli wszystkich urodzin, rocznic i innych dat, o których warto pamiętać, a także stronę na planowanie prezentów dla poszczególnych osób. Wolę mieć to przemyślane wcześniej, niż przypomnieć sobie tydzień przed właściwą datą.
Dalej jest kilka stron o miracle morning, czyli związanych z przeczytaną przeze mnie niedawno książką Fenomen poranka. Zamierzam od nowego roku wprowadzić w życie metodę proponowaną przez Hala Elroda. Czy się uda? Byłam sceptyczna, ale staram się myśleć optymistycznie i wierzę, że bujo mi w tym pomoże.
Później mam następną nowość – strony, na których zamieściłam całoroczny tracker nawyków. Uznałam, że niektórych nawyków nie ma sensu wypisywać co miesiąc, bo wiem, ze chcę je śledzić przez kolejne 366 dni. Powstał z tego swoisty self care tracker, bo wśród rzeczy do kontrolowania pojawiły się między innymi miracle morning, 8 godzin snu czy ćwiczenia.
Potem są kolejne kolekcje. Znajdziecie wśród nich stronę Roślinki, której celem jest przypominanie mi o regularnym podlewaniu moich dwóch zielonych współlokatorów (w domu jest ich znacznie więcej, ale w moim pokoju aktualnie egzystują dwaj. Mam nadzieję, że obaj dotrwają do końca nowego roku). Jest też rozpiska z oszczędnościami, w którą zamierzam wpisywać wszystkie otrzymane pieniądze i wydatki. Zaraz koło niej celowo umieściłam Chciejlistę, żeby nie wydawać pieniędzy lekką ręką, tylko przemyśleć, czy te rzeczy są mi naprawdę potrzebne.
Następne strony dotyczą bloga i psa – wykorzystałam pomysł typu Rok w piksele (kolorowanie każdego dnia jednej kratki kolorem odpowiadającym kluczowi – większość osób używa tego do śledzenia nastroju), aby śledzić Tobiasowe wizyty u weterynarza, szczepienia czy odrobaczenia, a także publikacje na blogu i powiązanych social mediach. Mam specjalną rozpiskę hashtagów na instagrama – szukam takich, które są na tyle małe, żebym mogła się wybić, ale jednocześnie na tyle duże, żeby ktoś je kiedyś wyszukiwał.
Nie zabrakło i rozkładówki z książkami do przeczytania. Pojawiła się też jedna do śledzenia wagi Tobiasa w przeciągu kolejnych miesięcy. Jeśli pamiętacie wpis o nadwadze to tak, nasza walka trwa.
Po kolekcjach przychodzi pora na esencję bujo, czyli planowanie miesiąca. Póki co zbyt wiele o nim nie powiem, bo pierwsze rozkładówki dopiero się tworzą, a jak się sprawdzą, pokaże czas. Na pewno w nowym roku napiszę jeszcze tekst dotyczący planowania miesiąca, ale na dziś mogę pokazać wam moje pierwsze próby zaplanowania stycznia.
Strona tytułowa bardzo przypomina tę na rozpoczęcie roku. Z początku nie planowałam kontynuacji pisania w różnych językach, ale uznałam, że całkiem ciekawie to wygląda, dlatego napis styczeń otacza to samo słowo po angielsku, hiszpańsku i nie tylko.
Później rozpisałam monthly log, który w gruncie rzeczy zmienia się tylko w drobiazgach. 31 kwadratów na 31 dni miesiąca, okienko na cele, spis ważnych dat i lista to-do, czyli rzeczy do zrobienia w konkretnym miesiącu, ale nie przypisanych na konkretny dzień.
Dalej mam stronę z nawykami – codziennymi, ale także takimi jak ilość przespanych godzin, zrobionych kroków, czy też litrów wypitej wody.
Kolejne strony to tracker blogowy, który pomaga mi planować publikacje z wyprzedzeniem oraz strona zatytułowana Szkoła, czyli miejsce na zapisywanie zadań domowych i planowanie nauki.
Potem zaczynają się tygodniówki, ale przed nimi znalazło się miejsce na zadania z Maratonu Minimalisty z książki Miej Umiar Natalii Knopek (Natalia pisze też świetnego bloga Simplife, jeśli zainteresował cię Maraton Minimalisty, zajrzyj!). Cała książka ma ich 52, więc planuję wprowadzać jedno w każdym tygodniu roku.
Tygodniówki zacznę tworzyć na bieżąco, więc pokażę je wam za jakiś czas, wypatrujcie na instagramie.
Na dziś mogę opowiedzieć tylko tyle o moim bullet journalu, ale chętnie posłucham o waszych doświadczeniach. Korzystaliście kiedyś z tej metody? A może będziecie jej używać w nowym roku? Dajcie znać w komentarzu!
SMELLS LIKE ADVENTURE © 2018-2019 - Wykonanie Dzikość w Sercu