Bullet journal. Jedni go uwielbiają, inni nie rozumieją fenomenu. Ja, jak można wywnioskować po tytule, a także powoli zapełniającym się na blogu tagu planowanie, należę do tych pierwszych. Dziś postanowiłam zorganizować ci krótką wycieczkę po moich trzech bujo, przeprowadzić przez setki zapisanych kartek i opowiedzieć o ewolucji mojego planowania.
Jeśli jesteś tu nowy albo po prostu nigdy wcześniej nie zainteresował cię temat bulletjournalingu, nie bój nic! Nie zostawię cię tu tak bez wyjaśnienia 😉 Bullet journal to system planowania stworzony przez Rydera Carrolla. Opiera się na samodzielnym tworzeniu swojego planera i analogowej organizacji czasu. Nie da się dokładnie określić ram tej metody, ponieważ istotą bujo jest całkowita indywidualność. Jeżeli temat cię zainteresował, kliknij tu – znajdziesz tu więcej moich tekstów dotyczących planowania.
Mój pierwszy poważny bullet journal powstał w 2018, jednak samym systemem zainteresowałam się już wcześniej. Kilka ostatnich miesięcy 2017 testowałam tę metodę planowania w pustym zeszycie w kratkę za pomocą najzwyklejszego czarnego długopisu. Kiedy zauważyłam, że to w sumie całkiem przyjemna rzecz, która przy okazji zmniejsza choć trochę bałagan w mojej głowie, postanowiłam od nowego roku zacząć „z przytupem”.
Zakupiłam notes Devangari Art, różne pisaki (których zbiory powiększają się do dziś) i tak w grudniu rozrysowałam swoją pierwszą rozkładówkę. Rok zleciał, w notesie skończyły się kartki, a ja nie wyobrażałam sobie już rozpoczęcia 2019 bez kolejnego bujo. W poszukiwaniu idealnego notatnika zainwestowałam w Scribbles That Matter. Cenowo był mniej przyjemny niż Devangari, no i nie miał takich zadowalająco białych kartek, ale jakość papieru mnie przekonywała. Później coraz bardziej zbliżał się ten aktualny rok – 2020. Po raz kolejny uznałam, że nie ma bata, żeby świętować sylwestra bez posiadania uprzednio nowego planera. Przywiązałam się, cóż począć. Szukając świętego Graala, którego do tej pory nie odkryłam, wyposażyłam się w Nuunę i powiem szczerze, że ten notes zawiódł mnie najbardziej. Był moim papierniczym ideałem, chociaż cena raniła serce, więc liczyłam, że będzie tego wart. Jednak niestety, papier Nuuny ma jedną, ale poważną wadę – ogromnie pochłania wodę. Przebijanie i pajączkowanie tuszu to nie jest coś, czego oczekiwałam po takim notesie. Z tego powodu na 2021 zapewne wybiorę coś jeszcze innego. Wciąż będę dążyć do znalezienia tego jedynego, papierowej bratniej duszy.
Mój pierwszy bullet journal jest zdecydowanie tym najbardziej zmiennym. Każdy miesiąc miał w nim swój motyw przewodni i odmienny schemat kolorystyczny, wprowadzałam też dużo zmian. Do sierpnia co miesiąc używałam innych tygodniówek – dopiero od września się ustatkowałam i zdecydowałam na jeden schemat, który towarzyszył mi do końca roku. Co do rozpiski miesięcznej, zaczynałam od takiej w wersji pionowej, jednak była dla mnie uciążliwa i później całkowicie przeszłam na typowo kalendarzowy układ.
W notesie na 2019 zmian było zdecydowanie mniej. Owszem, całkowicie rzuciłam motywy, z których korzystałam wcześniej (poza monthly logiem, on wciąż pozostawał standardowy), ale za to później moje tygodniówki zmieniały się tylko trzy razy. Pod koniec roku byłam całkiem zadowolona z kierunku, w jakim szłam.
W ten rok weszłam z nieco innym schematem i do tej pory go nie zmieniłam, poza drobną korektą, czyli wprowadzeniem dutch door i całkowitą rezygnacją z monthly loga – być może do tego wrócę, gdy na nowo zacznie się szkoła i życie wróci do normy. Aktualnie wystarczają mi tygodniówki.
Mój pierwszy notes był bardzo kolorowy. Próbowałam swoich sił w rysunku (który, swoją drogą, nigdy nie szedł mi najlepiej), stawiałam pierwsze kroki w brush letteringu i używałam różnych taśm washi. Luty był u mnie różowy, styczeń niebieski, grudzień czerwono-zielony. Marzec roił się od listków, lipiec utrzymywałam w kolorach kojarzących się z nadmorską plażą.
Później sprawiało mi to coraz mniej radości, a więcej frustracji. Rysunki nigdy nie wychodziły tak, jak bym tego chciała. Nie czułam się zadowolona ze swojego notesu. Dlatego w 2019 postawiłam na dwa kolory na cały, calutki rok. Jedyną dekoracją były napisy i stemple. Stemple mają jednak pewną niezaprzeczalną wadę – wymagają roboty i brudzą. Dlatego szybko z nich zrezygnowałam i przerzuciłam się na naklejki. Nie chciałam pozostać w samym granacie i szarości.
W tym roku zdecydowałam się na trzy kolory – granat, fiolet i żółty. Tak naprawdę nie wiem dlaczego, kupiłam brushpeny na próbę i już zostało 😀 Jedynym ozdobnikiem są u mnie wykaligrafowane napisy i jedna, szara taśma washi, którą wrzucam w puste miejsca, bo moim zdaniem dodaje uroku.
Są takie rzeczy, które w trakcie mojej drogi uznałam za zwyczajnie zbędne. Oczywiście jest to moja subiektywna opinia – ty możesz je uwielbiać i nie wyobrażać sobie planera bez nich. Nie ma w tym nic złego! Wszyscy mamy różne potrzeby, charaktery, style życia. Ważne, żeby znaleźć to, co nam pasuje i pomaga w codzienności. Co u mnie się nie sprawdziło?
dniówki – jeszcze przed założeniem pierwszego bujo uznałam, że dniówki są mi zwyczajnie niepotrzebne. Nie i już. Przy tej opinii stoję do dziś i przez cały swój okres planowania nie poczułam potrzeby dodania ich.
pionowy monthly log – jak pisałam wcześniej, w pierwszym bujo przestałam używać pionowego kalendarza na rzecz standardowych okienek. Nie był on dla mnie ani trochę funkcjonalny i wprowadzał chaos.
klucz – klucz z różnorodnymi znaczkami miałam wyłącznie w bullet journalu z 2018 i okazał się zmarnowaną stroną, której nie użyłam ani razu. Mój system oznaczeń jest banalnie prosty, więc nie potrzebuję wizualnej ściągawki, nie korzystam też z żadnego color-codingu.
mood tracker – najgorszy był dla mnie ten kolorowy, gdzie musiałam określić jeden nastrój na cały dzień. Zawsze miałam z tym ogromny problem, bo w ciągu dnia moje emocje zmieniają się bardzo intensywnie i nie potrafiłam określić jednego dnia jednym uczuciem. Potem próbowałam też tabelek, gdzie mogę zaznaczyć każdy nastrój z danego dnia, ale to mimo wszystko nie było to. W końcu całkowicie to olałam i uważam, że w tej jednej kwestii dla mnie lepsze są aplikacje niż notes.
wdzięczność/dziękuję za/dobre rzeczy z danego dnia – praktykowanie wdzięczności ładnie brzmi, ale u mnie się najzwyczajniej w świecie nie sprawdziło.
brain dump – w teorii miejsce do notatek, w praktyce u mnie pusta kartka. Nigdy z tego nie korzystałam i nie potrzebowałam.
okienka dni tygodnia w tygodniówkach – pewnie chciałbyś teraz zapytać JAK ma wyglądać tygodniówka, skoro nie ma w niej dni tygodnia. Otóż bardzo prosto. Nie czułam potrzeby przepisywania wszystkiego z monthly loga do tygodniówek (po co mi dwa razy to samo?), które były mi potrzebne głównie do zapisywania codziennych zadań. Dlatego w mojej tygodniówce wypisane mam 7 liter: p, w, ś, c, p, s, n. Jeśli chcę zapisać zadanie na wtorek, to pod w robię kropkę, a po prawej wpisuję to zadanie. Voila! Dlaczego w takim razie nie mam po prostu dniówek? Zdarza się, że muszę w poniedziałek zapisać zadanie na piątek czy sobotę, a dniówki na coś takiego nie pozwalają. To, czego używam aktualnie – jak najbardziej.
Nie mam pojęcia. Może będzie miał czarne kartki (ostatnio znalazłam takie notesy i kuszą, oj kuszą), a może białe. Na pewno nie ecru, tyle mogę potwierdzić już na dziś dzień. Zdecydowanie będzie w kropki i na 99% bliżej będzie mu do B5 niż mniejszego formatu. Raczej nie wrócę do dużej ilości kolorów – wolę trzymać się w swoim rocznym, minimalistycznym schemacie.
Część kolekcji pewnie zostanie, część odpadnie. Monthly log zapewne wciąż będzie przypominał typowy kalendarz, chyba że znajdę jakiś magiczny układ, który odmieni moje życie. Tygodniówki z pewnością przejdą kolejne (r)ewolucje, tak samo trackery.
Notes rozwija się wraz z rozwojem moich potrzeb i oczekiwań względem niego, więc naprawdę nie wiem, ile i jakie zmiany jeszcze w nim zajdą. Wiem natomiast, że coraz bardziej się w to wczuwam i odnajduję więcej rozwiązań, które mi pasują. Te, które nie są dla mnie, po prostu wyrzucam.
Kiedy już nadejdzie 2021 (a chociaż wydaje się, że to jeszcze tak daleko, to uświadomię ci, że prawie połowa 2020 za nami! Tak, też uważam że to niemożliwe) zapewne wrzucę posta z moim nowym notesem i wyjawię ci jego tajemnice. Ale sporo kartek musi jeszcze zostać zapisanych w mojej Nunnie, żeby nadszedł czas na zmiany.
Niestety, bo wsiąkający tusz coraz bardziej mnie drażni.
A ty prowadzisz bullet journal, czy to nie twoja bajka? Jak zmieniał się twój notes, co ci nie pasowało? Jak zwykle jestem ciekawa twojej opinii, daj znać w komentarzu!
SMELLS LIKE ADVENTURE © 2018-2019 - Wykonanie Dzikość w Sercu