Moja przygoda z dogfitnessem zaczęła się ponad rok temu. Słyszałam o nim coraz częściej, lecz nie wiedziałam, za co zabrać się najpierw, jak trenować. Na szczęście trafiłam na świetny webinar… Ale zacznijmy od początku.
Dogfitness jest pracą nad rozwojem psiej sprawności fizycznej. Oznacza to zwiększanie masy mięśniowej masy mięśniowej oraz budowanie większej świadomości ciała i koordynacji ruchowej, a także równowagi. Mówiąc w skrócie – dogfitness jest narzędziem, które po odpowiednim dostosowaniu możemy wykorzystywać na wiele sposobów.
Jak pisałam wcześniej, dogfitness zainteresował mnie już jakiś czas temu. Długo się miotałam, czytając kolejne teksty i mimo to nie próbując. Dlaczego? Nie chciałam nieodpowiednimi ćwiczeniami spowodować kontuzji. Nie miałam w pobliżu trenera, który by się tym zajmował, dodatkowym problemem był fakt, że takie zajęcia zazwyczaj odbywają się w grupach, co dla nas z oczywistych powodów nie było zbyt korzystne. Na szczęście w kwietniu zeszłego roku pojawiła się nadzwyczajna okazja – webinar organizowany przez Uniwerek ObiFru. I nawet nie był zbyt drogi! Kosztował 60 złotych, a ogrom wiedzy, jaki z niego wyniosłam, był wart o wiele więcej. Oglądając, robiłam niezliczoną ilość notatek, żeby na pewno o niczym nie zapomnieć. A potem zabrałam się do treningów!
Rozpiera was ciekawość na temat przebiegu naszych treningów? Właśnie nadszedł ten moment, kiedy zostanie ona zaspokojona.
Trenujemy nieregularnie, w zimie częstotliwość treningów jest zdecydowanie większa. Ogólnie rzecz biorąc staram się przeprowadzać je minimum 1-2 razy tygodniowo. Życie lubi jednak robić pod górkę, więc czasami ćwiczymy więcej, czasami mniej.
Nie mamy zbyt wiele sprzętu. Aktualnie w moim arsenale znajduje się jedynie dysk sensoryczny i… plastikowa miska z płaskim dnem, której używam jako podwyższenia. Planuję też zakup jeżyków i klocków do ćwiczeń, aby urozmaicić treningi. W przyszłości chciałabym uzupełnić nasze zbiory o piłkę lub tak zwanego „orzeszka”, ale na razie Tobias nie jest jeszcze na coś takiego gotowy, potrzebuje więcej stabilności.
Jeśli myślisz, że trening dogfitnessu polega na tym, że wsadzasz psa na piłkę i heja z ćwiczeniami, to srogo się mylisz. Ludzie swoje treningi zaczynają (a przynajmniej powinni!) od rozgrzewki i tego samego potrzebują nasze psy. Nasza rozgrzewka to najczęściej bieganie – stęp, następnie kłus, potem chwila galopu i znowu kłus. Potem przechodzę do rozciągania psa w różne strony.
Początek „prawdziwego” treningu i koniec rozgrzewki tak naprawdę się rozmywa, ponieważ kolejnym wykonywanym przez nas ćwiczeniem są zmiany pozycji: siad-waruj, siad-wstań i waruj-wstań. Potem robimy obroty w jedną i drugą stronę, ćwiczenia typu ukłon czy popularne poproś, zwane również susłem. Ćwiczymy też podawanie łap i dawanie piątek w siadzie i staniu, a także w warowaniu. To wszystko na upartego możnaby jeszcze podciągnąć pod rozgrzewkę – mięśnie dopiero przygotowują się do poważniejszego wysiłku, takiego jak rozciąganie na podwyższeniu czy świadomość łap.
Kiedy już definitywnie zakończymy wszystkie stałe ćwiczenia w repertuarze, przechodzimy do czegoś bardziej zaawansowanego. Początkowo było to wchodzenie przednimi łapami na miskę, potem wchodzenie czterema, następnie wkładanie przednich, gdy tylne już są na misce oraz kręcenie kółek. Teraz etap nauki „miskowych” ćwiczeń jest już zakończony. Wykonuję je z Tobiasem jako opanowane, a skupiam się na nauce przebywania na dysku, trudniejszego od miski z powodu większej niestabilności. Na razie doszliśmy do wkładania na niego wszystkich czterech łap, próbuję zwiększyć długość wytrzymywania w tej pozycji.
Gdy już uda mi się nabyć jeżyki i kostki, na pewno do tej części treningu dołączę świadomość pojedynczych łap i podnoszenie po jednej z nich. Ale to plan na przyszłość 😉
Trening wcale nie kończy się wraz z ostatnim ćwiczeniem, co to to nie! Po tym wszystkim trzeba jeszcze zrobić cool down, który służy rozluźnieniu mięśni i spowolnieniu tętna. Nagły koniec intensywnego wysiłku nie jest bowiem korzystny zarówno dla serca, jak i dla innych mięśni. Nasz cool down opiera się na spokojniejszych i prostszych ćwiczeniach, rozciąganiu ciała i delikatnym masażu. Dopiero wtedy sesja dogfitnessu dobiega końca.
Jeśli już z radością zacierasz ręce na myśl o treningu, który dziś przeprowadzisz, zdecydowanie powiedz sobie stop. Mój tekst to… no właśnie, tylko tekst. Tak jak każdy tekst w internecie, nie ważne, jak profesjonalny. Nie masz możliwości dowiedzieć się z niego, jak powinna wyglądać prawidłowa postawa psa i które ćwiczenia będą najlepsze. O ile planujesz jednak rozpoczęcie dogfitnessu, przemyśl najpierw
czy twój pies jest w dobrym stanie – jak jego zdrowie? W przypadku problemów zdrowotnych warto się najpierw udać do weterynarza lub zoofizjoterapeuty, od którego możemy dowiedzieć się, jakie ćwiczenia nie zaszkodzą naszemu pupilowi.
czy wiesz, jak taki trening przeprowadzić – teksty dają naprawdę mało. Teoretyczna wiedza to jedno. Trzeba jeszcze wiedzieć, jak taki trening powinien wyglądać. Dlatego polecam zapisanie się na zajęcia dogfitnessowe, a w przypadku braku możliwości uczęszczania na takowe, obejrzenie webinaru lub wyjazd na kilkudniowe (albo jednodniowe!) seminarium dla początkujących.
czy znasz swojego psa i będziesz respektował jego granice i potrzeby – dogfitnessem można psa „zepsuć”. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Są psy, które zrobią dużo, żeby zadowolić właściciela, mimo czucia się niekomfortowo. Dlatego nie popędzaj swojego psa, nie zaczynaj od zbyt trudnych ćwiczeń. Daj mu się rozwijać w swoim czasie. Jak ty byś się czuł, gdyby ktoś oczekiwał od ciebie, żebyś nagle, bez przygotowania, balansował na śliskiej i niestabilnej piłce? Przez takie coś twój pies tylko straci zaufanie do ciebie, a także zapał do ćwiczeń.
Dogfitness to naprawdę świetna i rozwijająca rzecz. Trzeba jednak z niej, jak z wielu innych rzeczy na świecie, korzystać w sposób przemyślany. A wy, jakie macie zdanie na jego temat? Trenujecie regularnie czy dopiero poznajecie?
SMELLS LIKE ADVENTURE © 2018-2019 - Wykonanie Dzikość w Sercu